Po opuszczeniu Zakazanego Miasta znalazłem się w wirze ulicznego handlu, gdzie wszelkiego rodzaju handlarze próbowali sprzedać mi praktycznie wszystko, co tylko mieli w swoim asortymencie. Nie było łatwo się uwolnić od ich natarczywych propozycji. Jednak jeden szczególnie wytrwały handlarz albumami towarzyszył mi przez długie 300 metrów, zanim w końcu zrozumiał, że nie zamierzam niczego kupić. Choć ich agresywność mogła być czasem przytłaczająca, zrozumiałem, że dla wielu z nich turysta spoza Chin był najlepszym źródłem utrzymania.
Po pokonaniu kilku kilometrów pieszo i orzeźwiając się schłodzonym piwkiem, dotarłem do hostelu, gdzie po krótkim odpoczynku ruszyłem w kierunku ulicy Wangfujing. Zbliżał się zmierzch, a ulice które przemierzałem, nagle zaczęły wyglądać zupełnie inaczej. Całe otoczenie ożyło, oświetlone przez kolorowe neony i witryny sklepowe, tworząc niezapomniany widok zupełnie różny od dnia.
Nocą ulice Wangfujing ożywały nie tylko dzięki kolorowym neonom i jaskrawym witrynom sklepów, ale także dzięki dodatkowemu oświetleniu, które całkowicie zmieniało atmosferę otoczenia. Spacer przez tę tętniącą życiem ulicę przypominał wstęp do magicznego królestwa, gdzie każdy krok był jak podróż przez labirynt kolorów i świateł, jakbyśmy przemierzali zaklętą ścieżkę ożywioną przez sztukę i magię. Każdy sklep, kawiarnia i stragan tętniły życiem, emanując energią i radością, która była wręcz namacalna w powietrzu. Cały ten spektakl był prawdziwym festiwalem dla zmysłów, gdzie zapachy kuchni ulicznej mieszały się z dźwiękami ulicznych artystów i gwarą tłumu. To było miejsce, które budziło zmysły i ożywiało duszę, pozostawiając niezapomniane wrażenia na każdym, kto miał szczęście odkryć jego magię nocą.
Powoli dochodziła godzina dziewiąta wieczorem. W roli fotografa doświadczałem ekscytacji, widząc możliwość uwiecznienia takich okoliczności na zdjęciach. Czułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami, mając przed sobą niezliczone możliwości uchwycenia tak niezwykłych dla mnie scen. Z każdym krokiem, aparat w mojej dłoni stawał się narzędziem do odkrywania ukrytych piękności, którymi chciałem się podzielić z całym światem.
Wangfujing to główna, turystyczna ulica Pekinu, gdzie tłumy przybyszów mieszały się z policjantami, jakby to była premiera filmu z Jackie Chanem ! Chociaż w końcu, to Chińska Republika Ludowa, więc bezpieczeństwo to ich drugie imię. Kroczyłem ulicą, czując się pewnie jak Bruce Lee, gdy nagle… bum ! W bocznej uliczce odkryłem prawdziwe kulinarne Eldorado, gdzie Chińczycy sprzedawali przysmaki jakby to był najgorętszy towar na rynku. Ceny, które widziałem, wydawały się być na wagę złota, ale każdy kęs wart był swojej ceny w uśmiechach i aromatach chińskiej kuchni ! A te światła ! Jakby Hong Kong zjechał tu na noc i rozszalał się kolorami na każdym kroku !
Poza jedzeniem, na straganach można było znaleźć prawdziwy skarb chińskich pamiątek – od klasycznych rzeźb po dziwaczne wynalazki, które wydawały się być wyciągnięte prosto z naukowego katalogu. Gdy przemierzałem stragany, moje oczy spotkały się z pełnym arsenałem Armii Terakotowej – myślę, że moglibyśmy zorganizować własne rekonstrukcje bitewne ! Aha, leciała też muzyka… od tradycyjnych dźwięków po nowoczesne chińskie umpa-umpa – brzmiło to jak soundtrack do filmu o zderzeniu kultur! Choć miejsce to było jak puszka sardynek, to atmosfera była tak energetyczna, że można było dostać szału tanecznego !
Wieczorny spacer po Wangfujing to był prawdziwy show, gdzie smak i widok to była główna atrakcja, a z aparatem czułem się jak paparazzi na premierze nowego hitu kinowego!
Kiedy zegar zbliżał się do godziny 22:30, stragany zaczynały stopniowo zamykać swoje interesy, a kolorowe neony i całe oświetlenie zaczęło gasnąć jedno po drugim. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej, a liczba handlarzy i klientów zmniejszała się równie szybko jak mój zasób energii po długim dniu. Wkrótce miejsce, które tętniło życiem, zamieniło się w ciszę nocną – prawdziwego ducha zmiany porannych ptaków na nocne marki. To było nie do pomyślenia.
Opuszczając to wyjątkowe miejsce, zastanawiałem się, czy to zwykłe godziny otwarcia, czy może Chińczycy prowadzą nocny spór ze światłem ? Wracając na główny deptak Wangfujing, marzyłem o przekąsce w towarzystwie kolorowych krajobrazów. Ale… o rany ! Kiedy dotarłem, okazało się, że wszelkie barwy zgasły, pozostawiając mnie w ciszy nocnej. To jednak typowe dla Chin – zawsze zaskakujące !
Mimo wszystko głód zaczął krążyć w moim brzuchu, więc podszedłem do pana Chińczyka na rowerowym wózku, który przyrządzał swoje magiczne bułki z baraniną. Świetnie wyglądały i pachniały, ale jak się okazało, moje smaki musiały odjechać, dosłownie ! Zobaczcie sami na filmie poniżej, co się wydarzyło.
Niestety, tym razem mój żołądek musiał odpuścić. Okazuje się, że nie tylko kolorowe lampki tracą swój blask, ale również znikają z ulic drobni handlarze, jakby podążali za światłem. Główna turystyczna arteria Pekinu zamieniła się w pustkowie, a jedynym dźwiękiem były brzęczące maszyny do mycia chodników. Cała nocna hulanka musiała przenieść się gdzieś indziej.
Ja też postanowiłem wracać do hotelu, zahaczając po drodze o 7-Eleven, aby zaopatrzyć się w zestaw na śniadanie no i oczywiście chłodne Tsingtao (piwo), które miało ugasić moje pragnienie upalnego wieczoru. Na następny dzień czekała nas wyprawa na Wielki Mur, ale zanim tam dotarliśmy, czekały nas nie lada przygody. Ale o tym już w kolejnej odsłonie…
Leave a reply