Szanghaj to miasto, na które czekałem z ogromną niecierpliwością. Była środa rano gdy opuszczaliśmy Zhengzhou. Podróż do Szanghaju odbywaliśmy oczywiście pociągiem. Do przejechania było blisko 1000 km i o godzinie 15.38 wjechaliśmy na dworzec Shanghai Hongqiao. Dojazd metrem do centrum gdzie mieliśmy zarezerwowane noclegi zajął nam około 20 min. Nasz hotelik znajdował się przy głównej ulicy handlowej Szanghaju, słynnej Nanjing Road. Dość szybko ogarnęliśmy się po podróży i prawie błyskawicznie byliśmy już na ulicy gotowi do przyjmowania zachwytu jakiego dostarcza to megamiasto. Planując podróż do Chin miałem dylemat ile czasu przeznaczyć na pobyt w Szanghaju. Teraz to już wiem, że 4 dni to stanowczo za mało… będzie więc pretekst, żeby tu wrócić.
Jestem zatem w Szanghaju – pomyślałem – zmierzając Nanjing Road w stronę rzeki Huangpu Jiang ( 黄浦江). Nad rzeką znajduje się słynna promenada zwana Bund. Stamtąd właśnie jest ten niesamowity widok na nowoczesną dzielnicę Szanghaju czyli Pudong. Słynna i cudowna panorama, którą można porównać z Manhattanem. Była godzina około 20 gdy moim oczom ukazał się ten wyjątkowy widok.
Nowoczesna architektura, której iluminacja w jednym miejscu tworzy prawdziwe widowisko kolorów i świateł. W kategorii industrialnej mogę powiedzieć, że był to jeden z bardziej interesujących widoków jakie widziałem. Mogłem patrzeć w nieskończoność i raz za razem uwieczniać ten obraz na fotografiach.
Nie byłem jednak sam. Mnóstwo ludzi wokół mnie, zachwyconych tym widokiem robiło zdjęcia czym popadnie… głównie telefonami – jak to w Chinach. Bardziej zaawansowani i ciekawscy podpatrywali moje poczynania na statywie, próbując je naśladować. Jednemu sympatycznemu Chińczykowi udostępniłem nawet mój statyw i pozwoliłem sobie pozmieniać ustawienia w jego aparacie. Pstryk i wyszło zdjęcie jak pwyżej. Był zachwycony i odwdzięczył się częstując mnie papierosem, którego wyciągnął ręką ze swojej paczki (tak w Chinach częstuje się papierosem). Kilka minut paląc razem papieroski machając rękami wymienialiśmy między sobą pojedyncze zdania w tak zwanym języku żadnym. Było miło, śmiesznie i całkiem sympatycznie.
Kiedy odwróciłem głowę do tyłu przed oczami miałem kolejną atrakcję. Kompleks 26 budynków w różnych stylach architektonicznych, w tym gotyku, baroku, klasycyzmu i romańskie, renesansowe zwany Bund. Historia Bundu sięga połowy XIX w. Pierwotnie był to bagienny, porośnięty trzcinami teren. Samo słowo bund (wymawiane „band”) jest anglo-indyjskim terminem oznaczającym nabrzeże. Po otwarciu portu w Szanghaju dla cudzoziemców w 1846 na obszarze Bundu powstała osada brytyjska. Osuszono wówczas bagna, wytyczono drogę i umocniono nabrzeże; wkrótce pojawiły się także budynki. Na przełomie XIX i XX wieku Bund pełnił rolę głównego centrum finansowego Azji Wschodniej (źródło Wikipedia).
Upadek Bundu jako ekonomicznego, biznesowego i kulturalnego centrum miasta nastąpił po utworzeniu Chińskiej Republiki Ludowej w 1949. Sytuacja zmieniła się dopiero na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, po rozpoczęciu reform wolnorynkowych. Budynki Bundu, zajęte wcześniej przez instytucje rządowe, ponownie zostały zaadaptowane na siedziby instytucji finansowych i hotele. Celem usprawnienia ruchu turystycznego na tym obszarze i w ramach przygotowań do Expo 2010 w latach 2008–2010 usunięto całkowicie z Bundu ruch kołowy, kierując go poprzez zbudowany specjalnie pod powierzchnią promenady tunel (źródło Wikipedia).
Zbliżała się godzina 22 a wieczór dla mnie dopiero się zaczął. Opuściłem to cudowne miejsce widokowe i wróciłem na ulicę Nanjing Road gdzie wciąż było pełno ludzi. Kolorowe neony ubarwiały ulicę i podtrzymywały mój doskonały nastrój. Pełen energii chciałem wykorzystać każdą chwilę aby poznać i zobaczyć jak najwięcej. Szanghaj od samego przyjazdu robił na mnie ogromne wrażenie. Myślę, że wszystkie miejsca które odwiedziłem w Chinach miały swój indywidualny, wyjątkowy urok.
Tego wieczoru mógłbym tak chodzić aż do rana. Jaką przyjemnością było dla mnie zwykłe siedzenie na ławce i oglądanie przechodzących ludzi… od tak sobie usiąść i posiedzieć właśnie.. w tak cudnych okolicznościach przyrody 🙂 Nie ważne było zmęczenie gdy uliczny grajek (później napiszę o nim więcej) z pasją przygrywał na ludowym chińskim instrumencie. Pomyślałem sobie wtedy – dobrze że tu przyjechałem. Teraz – kiedy piszę ten tekst na blogu a minęło już kilka miesięcy – myślę sobie dobrze, że tam byłem ponieważ wiem że na pewno tam wrócę !
Zrobiło się późno, poczułem już głód. Opuściliśmy zatem Nanjing Road i podążyliśmy w stronę bocznych ulic w poszukiwaniu atrakcji kulinarnych. Pora była odpowiednia gdyż uliczni sprzedawcy dopiero około północy wystawiali swoje wózki z jedzeniem. Długo nie musieliśmy szukać. Na pierwszym bocznym skrzyżowaniu ulic mieliśmy do dyspozycji jedzenia do wyboru do koloru. Każdy wózek oferował coś innego a na rogu był sklepik gdzie mogliśmy kupić piwko. Naprawdę żyć nie umierać, nie potrzebowałem niczego więcej.
Zdecydowałem się zjeść różnorodności przyrządzane na grillu. Od wszelakich warzyw poprzez baraninę, wieprzowinę po kilka rodzajów ala’ pieczywa. Wszystko upieczone i dobrze przyprawione. Uczta była naprawdę zacna. Dopełnieniem nocnej „wyżerki” była chińska ziołówka, która postawiła kropkę na „i”.
Dochodziła godzina 2 w nocy gdy skończyliśmy naszą ucztę. Przed snem postanowiliśmy ponownie odwiedzić Bund, żeby do poduchy nacieszyć oko piękną panoramą. Niestety iluminacja na Punodgu była wyłączona, to samo było na ulicy Nanjing Road – ciemności i służby sprzątające. No tak, przecież w Pekinie było tak samo – cisza nocna i już ! Nie pozostało nam nic innego jak tylko udać się na spoczynek co zresztą uczyniliśmy. Jutro czekał na nas Szanghaj w pełnym świetle…
Leave a reply